CrossFitowe Love
Był wpis o CrossFit Mamach i tam wspomniałam ogólnie o mojej przygodzie z crossfitem (CF), ale osobnego wpisu nie było, a być powinien, bo trochę potu (a nawet krwi!) tam zostawiłam i jeszcze trochę zostawię, mam nadzieję 😉
Z tego typu treningiem spotkałam się po raz 1szy na warsztatach fitness. Jedną z lekcji był jakże inny od wszystkich pozostałych CrossFit. Trener przyniósł piłki lekarskie, jakieś dziwne odważniki, kazał nam biegać, coś przerzucać, coś podrzucać. Było szybko, intensywnie i ciekawie. Później opowiadał mi o nim znajomy i gdzieś tam zaczęłam to śledzić w internetach, ale boxa, bo tak określane są kluby CrossFit, nie było jeszcze wtedy w Rzeszowie.
Jakieś pół roku później wydarzyła się dziwna rzecz… Kolega z pracy, taki co to bez kija lepiej do niego nie podchodzić, na co dzień mało miły i nie często uśmiechnięty, zaczął się uśmiechać! Miły się zrobił. Z ludźmi rozmawiał! I zaczął jakoś inaczej jeść… Teorii tej przemiany było kilka, ale po jakimś czasie wyszło szydło z worka. Gość zaczął trenować CrossFit. Serio! Bo w międzyczasie powstał 1szy box w Rzeszowie. Był też jednym z pierwszych w Polsce.
Po tym „incydencie” jeszcze bardziej mnie ten trening korcił, ale wiedziałam, że ogólnie będzie przej… tzn. będzie ciężko, więc co tu dużo kryć – zwyczajnie bałam się pójść. I zupełnie przypadkiem poznałam chłopaka, który tam chodził i był zachwycony, więc żeby było raźniej umówiłam się z nim na trening. Z tego wydarzenia pamiętam tylko tyle, że był o 20:00, były pistolsy, prowadził go Wojtek Skubiszewski i że się zakochałam. Nie w Wojtku, w CrossFicie, żeby nie było 😉 W tym czasie wieczorem chodziłam na swoje fitnessy i nie chciałam się z nimi rozstawać, więc w grę wchodziła tylko 6:00 (słownie: SZÓSTA) RANO. Ja, śpioch dla którego pobudka przed 7:00 rano była koszmarem, zaczęłam wstawać o 5:15 i popitalać na treningi.
Na 6:00 chodziła wtedy garstka ludzi – 10 osób, to już był tłum, a siedziba CrossFit Rzeszów mieściła się na ul. Baczyńskiego, na 1szym piętrze jednego z tamtejszych budynków. Trening zaczynał się od rozgrzewki, która była zgoła inna od tych fitnessowych. Luźny bieg dookoła sali – do przodu, do tyłu, wymachy rękami, rozgrzewanie łokci, nadgarstków, bioder, kolan. Z muzyką – dobrą i mocną- w tle, ale nie do muzyki.
Trening CrossFit różni się od „standardowych” zajęć grupowych. Przede wszystkim często pracujemy w nim na wolnych ciężarach ze sporym obciążeniem. Są też elementy gimnastyczne, których wiele osób nigdy nie robiło – stanie i chodzenie na rękach, podciąganie na drążku, ćwiczenia na kółkach gimnastycznych. Dlatego też każdy kto chce zacząć przygodę z CrossFitem musi przejść cykl 5 INTRO, czyli treningów na których poznajemy technikę ćwiczeń, które są wykorzystywane w treningach. Oczywiście nie nauczymy się tam techniki, ale złapiemy podstawy, a resztę trzeba szlifować na treningach.
Moje INTRO było prowadzone na zasadzie „indywidualnego toku nauczania” 😀 Tak jak wspomniałam w 2013 roku CrossFit Rzeszów o 6:00 rano odwiedzało kilka osób, więc dało się to ogarnąć. Treningi zwykle zaczynają się od jakiegoś „skilla”, czyli doskonalenia techniki danego ćwiczenia. Gdy więc reszta ekipy doskonaliła technikę lub zmagała się z coraz to większym ciężarem ja uczyłam się podstaw. Coś tam już ogarniałam i byłam w miarę sprawna, więc jakoś to szło, ale sporo rzeczy było dla mnie czarną magią – podciąganie na drążku, tzw. duble unders, czyli podwójne przeskoki na skakance, stanie i chodzenie na rękach, podciąganie na drążku, pistolsy czy swego czasu znienawidzone wall climbs, czyli wspinanie się na ścianę nogami do stania na rękach. Część z nich, duża część, nadal jest dla mnie nie do ogarnięcia.
INTRO, które musi obecnie przejść każdy nowy adept CrossFit Rzeszów, to 5 zajęć podzielonych na bloki tematyczne: gimnastyka, przysiady, martwe ciągi, zarzuty i kettlebell (chyba jakoś tak :)). Oprócz techniki ćwiczeń poznajemy też specyfikę treningu CrossFit.
Tak jak wspomniałam, trening właściwy, czyli ten po rozgrzewce, zaczyna się zwykle od doskonalenia jakiegoś ćwiczenia lub ćwiczeń, a jeśli technikę mamy dobrą, pracujemy nad zwiększeniem ciężaru, liczby powtórzeń czy poprawą czasu w danych ćwiczeniach. I zazwyczaj, gdy po rozgrzewce i skill’u mamy już dość, zaczyna się tzw. WOD (Workout Of Day; trening dnia), który jest wypisany na tablicy, po angielsku, i dla osoby przychodzącej po raz 1szy na zajęcia jest czarną magią. Czasem i po roku nie do końca wiemy o co kaman jeśli zobaczymy coś w stylu:
10 min, AMRAP
10 T2B
15 SDLHP
50 DU
5 ring MU
Ale spokojnie. Treningi prowadzą naprawdę ogarnięci trenerzy, którzy je szczegółowo omawiają, tłumaczą i pokazują dane ćwiczenia. Jeśli w treningu pojawiają się ciężary zawsze mamy 3 opcje:
Rxd, czyli standardową dla osób zaawansowanych, ale jeszcze nie super „koni” 😉
Beg (begginers) – opcja dla osób początkujących tudzież nie lubiących dużych ciężarów
Adv (advance) – opcja dla osób zaawansowanych, lubiących duże ciężary.
Jeśli mamy do czynienia z ćwiczeniami, które nie każdy jest w stanie wykonać zawsze możemy je skalować, czyli dopasowywać do swoich możliwości (tak ja wiem, że po 4 latach nie umieć skakać dubli, to wstyd, ale na ostatnich zawodach zmiotłabym tym konkurencję ;)). Generalnie szybciej lub wolniej, z większym lub mniejszym ciężarem każdy da radę.
Obecnie warunki w CrossFit Rzeszów totalnie różnią się od tych z początków jego istnienia. 1szy box miał ok 150 m2 – obecny ma ok. 600 m2, więc spokojnie można biegać długie dystanse 😉 Jest tu również zdecydowanie wyżej, więc na linę też się wchodzi i wchodzi i wchodzi… Jest recepcja, sporo miejsca do siedzenia, można kupić coś do picia i do jedzenia. Miejsce na pewno straciło pierwotny klimat, bo zamiast 100 osób jest teraz z 300 i ciężko z każdym przybić piątkę i pogadać, ale i tak jest to świetne miejsce. Pod względem warunków treningowych zaś, nie do porównania.
Co jakiś czas się zastanawiam czy CrossFit jest dla każdego i mam mieszane uczucia. Kiedy ja zaczynałam przygodę z crossem było zdecydowanie łatwiej. Każdy się wtedy uczył. Poprawny przysiad był wyzwaniem dla większości osób, nie mówiąc już o gimnastyce, z którą większość ma problem – no bo kto na co dzień chodzi na rękach? Mało kobiet podciąga się też na drążku czy podnosi duże ciężary. Obciążenia podstawowe też były zdecydowanie mniejsze, a doskonalenie niektórych ćwiczeń częstsze. Plusem było też to, że było mniej osób i trener mógł się bardziej skupić na pojedynczej osobie. Teraz osoba, która przychodzi na regularne zajęcia po intro, wpada na grupę, gdzie jest sporo osób, które nieźle wymiatają. Targają mega ciężary, chodzą na rękach i robią inne cuda wianki. Można się lekko podłamać i szybko zakończyć karierę, albo odwrotnie – „skoro inni biorą maxa, to ja nie dam rady?” i pyk, kontuzja i koniec przygody z cf, przynajmniej na jakiś czas.
Wynika, to w dużej mierze z popularności tego sportu. 5 lat temu mało kto o nim słyszał i sporo osób zwyczajnie bało się przyjść na trening, jeśli nie miało doświadczenia z jakimkolwiek sportem. Jednak odkąd Marta z „Na Wspólnej” zaczęła go trenować, stał się sportem dla każdego 😀 Trochę żartuję, trochę nie, bo teraz wszyscy trenują CF, nawet jeśli nie bardzo wiedzą o co w nim chodzi. Dlatego według mnie dobrze jeśli mamy już podstawy z zajęć grupowych czy siłowni, ale z drugiej strony jeśli te podstawy są słabe, to może lepiej się wszystkiego nauczyć właśnie na zajęciach CrossFit, pod okiem dobrych trenerów? Z tym, że musimy sobie i swojemu ciału dać czas na naukę, a nie każdy to potrafi. I właśnie nie jest to sport dla takich osób.
CrossFit uznawany jest za mega kontuzyjny sport. Czy tak jest? I tak i nie. Tak, kontuzji jest sporo, bo duża część treningów jest na czas lub maksymalną liczbę powtórzeń, a jeśli myślimy tylko o wyniku, to często gubimy technikę. Jeśli na czas są ukochane przez wszystkich CrossFiterów burpeesy czy skakanka, to luz, za dużej krzywdy sobie nie zrobimy. Jeśli jednak zapominamy o technice mając kilkadziesiąt kilogramów na sztandze, to już co innego.
Dlatego podstawa, to pokora i metoda małych kroków. Jeden z kolegów z 6:00 rano przez pół roku robił wyłącznie treningi „begginers”. Kiedyś jeden z trenerów mówi mu, żeby sobie dołożył na sztangę, bo przecież może więcej, a on, że nie, bo założył sobie, że jeśli przez pół roku każdy trening na poziomie begginers zrobi w czasie, to wtedy przejdzie na wyższy poziom. I co? I skubany targa teraz mega ciężary i robi większość ćwiczeń. Na ostatnich zawodach był w finale. Można? Można.
Ja osobiście przestawiłam sobie kiedyś miednicę! Nooo, też nie wiedziałam, że można. Była wtedy przerwa z okazji przeprowadzki i jak wróciłam na trening, to się na niego rzuciłam jak szczerbaty na suchary. Byle szybko i duuuużo. No i pyk – 2 tygodnie przerwy. Fizjo, który mnie nastawiał zalecił zejście z ciężaru i skupienie się na technice. I tak zrobiłam. 2 miesiące z samym gryfem. Powoli, dokładnie i wszystko wróciło na dobre tory. Od tej pory dużo bardziej się pilnuję. Wychodzę z założenia, ze Gamesów już nie wygram, a szkoda mi czasu na leczenie kontuzji.
Zmieniło się też moje podejście do dużych ciężarów. Gdy zaczynałam przygodę z CF, to cieszył każdy dodatkowy kilogram na sztandze, a zachęcana przez trenerów ochoczo je dokładałam. Na treningi chodziłam 5 razy w tygodniu i w pewnym momencie byłam jednym wielkim zakwasem. Wynikało, to również z faktu, że z rozciąganiem po treningu było tak łooo. I przyszedł taki czas, że trening był dla mnie karą. Jak sobie pomyślałam o targaniu tych ciężarów i zakwasach po, to mi się odechciewało. To było przed kontuzją i zejście z ciężaru sprawiło, że znowu mam z tego fun. Trenuję dla siebie. Jasne, że daje z siebie wszystko, ale w granicach rozsądku.
Jeśli chodzi o CrossFit i ciężary, to jest jeszcze kwestia sylwetki. Każdy regularnie trenujący CrossFit mężczyzna wygląda dobrze. Wiadomo dochodzi do tego dieta itp., ale nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że jeśli facet się rozrasta, to wygląda fajnie, kobieta … różnie. Jeśli dziewczyna, która przychodzi na CF jest patyczakiem, ma problem z nabraniem masy mięśniowej, a tłuszczu u niej niewiele, to na pewno zyska sylwetkowo podnosząc duże ciężary, bo pupa się zaokrągli, udo zrobi apetyczne 🙂 Jeśli natomiast mamy (mówię o nas kobietach) tendencję do nabierania masy mięśniowej, a poziom tkanki tłuszczowej nie jest na najniższym poziomie, to wrzucając na sztangę ciężar rxd lub adv ryzykujemy, że nasza sylwetka zmieni się nie koniecznie w ten sposób, w jaki byśmy chciały i pójdzie w bardziej męską stronę. Dlatego w zależności od naszych celów dobierajmy ciężar dla siebie.
CrossFit jest fenomenalny. Czasem nawet próbuję z nim zerwać, ale nie potrafię. Codziennie zaskakuje nowym treningiem. Nie wiesz czy akurat będzie bieganie, ciężary czy gimnastyka (no chyba, że dostaniesz cynk z 6:00 😀 ). Poza tym jest coś jeszcze – tzw. community, czyli społeczność pozytywnie zakręconych ludzi, którzy się nawzajem wspierają, motywują i dopingują. Widać to było między innymi na ostatnich zawodach w CrossFit Rzeszów, które odbywają się co roku 6 stycznia pod wymowną nazwą „3 Króli Krossfitu”. Jeśli chodzimy na zajęcia grupowe, to zwykle ciężko z kimś pogadać w czasie treningu. W CrossFicie jest na to czas w czasie skilli czy rozciągania.
Zachęcam każdego kto będzie miał na tyle pokory, żeby nie przesadzić na starcie. Oczywiście najfajniej jest o 6:00 i na Mamuśkach, ale grupy wieczorne też dają radę.
Foty autorstwa Bartosza Frydrycha (bostylfoto.com, facebook.com/Bostylfoto ) pochodzą z zawodów „3 Króli Krossfitu” organizowanych w CrossFit Rzeszów.
Ps. W tekście opisuję zajęcia i moje doświadczenia z CrossFitem w CrossFit Rzeszów. W innych boxach jest na pewno nieco inaczej, ale sama specyfika treningu jest wszędzie taka sama. Planuję również wizytę w drugim, nieafiliowanym boxie w Rzeszowie – CrossGym Rzeszów, więc może wrzucę porównanie 😉
Asia