„Dieta ach dieta, koniec z hurtem czas na detal”
Chyba większość osób tak ma, że gdy zaczyna trenować, to zmienia swoje nawyki żywieniowe. No bo trochę szkoda się pocić, żeby stracić 300 kcal, a potem doładować 500 kcal po treningu. I oczywiście, to jest jedyna słuszna droga. Trzeba dobrze jeść, bo jak dla mnie to 80% sukcesu dobrego wyglądu i samopoczucia. Tylko co to znaczy dobrze jeść?
Zaczynając „fit etap” swojego życia Panie wskakują zwykle na dietę „light” – jogurcik light, jabłuszko, wafelek ryżowy, czekolada bez cukru, owsianka z owocami. Tłuszcz? A broń bosze! Wszystko na parze albo z piekarnika. Bez tłuszczu! Ostatecznie sałatka z fetą może być. Ilości? No wiadomo – jak light, to light! – lekko, czyli mało.
A Panowie? No tu wiadomo! Najlepiej stejki, bo po nich idzie w bicek. No i paleo! I tylko w weekend dla podniesienia kaloryczności kilka piwek, pizza, kebab no i może jakieś lody? No co? Cheat day podkręca metabolizm, co nie?
Dieta, to moje drugie imię odkąd skończyłam naście lat. Przeszłam przez większość możliwych opcji z wersją hard, gdy jadłam 2 kg jabłek dziennie i … tyle! Potem były „zdrowe”, sportowe – białko i warzywa. O i ta też była skuteczna – krata na brzuchu, minimalny poziom tkanki tłuszczowej, tylko energii zero, a do tego po 6 godzin treningu w tygodniu, albo więcej. Ale ile można się tak zarzynać? Więc dietę „jem mega czysto – tylko mięso, ryby i warzywa” zamieniłam na „jem ciastka, czekoladę i węgle w duuużych ilościach”.
Znacie to? Mam nadzieję, że tylko z opowiadań. Teraz jestem na zupełnie innym etapie życia, ale … znowu jestem na diecie. Tym razem nie z gazety, bo wiem już, że tylko mądry dietetyk może pomóc nam zmienić nawyki żywieniowe.
Ale po co zapytacie?
A no po to, że po 1sze muszę doprowadzić swój organizm do porządku po tych wszystkich cudownych dietach, o których wspominałam, ciąży i karmieniu małego Ssaka, który wyssał ze mnie co prawda ciążowe kilogramy, ale i trochę ważnych i cennych składników też podebrał. Po drugie – nie trenuję teraz tyle co kiedyś. Jak mi się uda urwać 3h tygodniowo, to jest dobrze. Kiedyś bywało 3h dziennie!!! I zwyczajnie nie wiem ile i jak powinnam jeść.
Kilka lat temu, po diecie „ciastkowej”, która choć bardzo przyjemna dodała mi kiiiilka kilogramów „mocy”, korzystałam z usług dietetyka i bardzo ładnie zeszłam z wagi. Z tym, że tak kurczowo trzymałam się rozpiski, którą dostałam, że jak tylko zgubiłam moje ekstra kilogramy uczciłam to ciastkiem, lodami i czym się jeszcze dało. A teraz? A teraz nie walczę już z kilogramami. Jestem na takim etapie życia, że patrzę w lustro i myślę sobie – „eee, spoko wyglądam” i jak się nie mieszczę w jeansy, to … kupuję nowe 😀 A jak syn klepie mnie po brzuchu mówiąc „mama bęben”, to nie mam paniki w oczach i myśli, że od jutra nic nie jem, tylko odpowiadam – „tak, mama ma bęben” (cóż, przecież chłop jeszcze nie umie powiedzieć „mama, ale krata” 😀 ), ale wiem, że zdrowe jedzenie jest ważne i chcę tego nauczyć również moje dziecko.
Teraz mój główny cel, to poprawa wyników badań i nauczenie się zdrowych nawyków żywieniowych. Na szczęście nie musiałam szukać dietetyka w necie, bo najlepszy z najlepszych, to moja koleżanka. Wiem, że teraz bardzo popularne są platformy dietetyczne, gdzie w wygodny sposób dostaniemy dostęp do „idealnej” dla nas diety. Cóż nie jestem tego taka pewna. Jasne, często szukam w necie przepisów, ale takiej platformy nie zapytasz czemu jest tak a nie inaczej. Nie powiesz, że źle się czujesz i że coś ci nie służy. Platforma nie sprawdza też wnikliwie wyników badań. No i nie jest to żywy człowiek przed którym trochę głupio jak się nie stosujesz do jego zaleceń, więc można je całkiem mocno nagiąć 😉
Klaudii Ptak, bo o niej mowa, ufam bezgranicznie. Młode, to to :-P, ale wiedzę ma większą niż wielu dietetyków z długoletnim stażem razem wziętych. Stale się szkoli i rozwija, a dodatkowo jest instruktorem fitness i trenerem personalnym, więc łączy te 2 pola. Konsultowałam z nią jedzenie przy alergiach syna, pomogła mojemu mężowi, więc naturalnie zwróciłam się o pomoc do niej.
Na początek konsultowałam z nią jakie badania warto zrobić, bo tego, że trzeba, byłam pewna. Mam bardzo fajną lekarkę, więc skierowała mnie na długą listę badań, większość z NFZ, część dorobiłam na własny koszt. Pani Doktor pomogła mi w interpretacji wyników, ale co dwie głowy, to nie jedna, więc wysłałam je również do Klaudii, bo ja się na tym totalnie nie znam. Gdy miałam już wyniki badań i pogląd na swoje zdrowie i niedobory uznałam, że już czas zmienić jedzenie.
Było ważenie, mierzenie i kilkudniowa spowiedź żywieniowa – wszystko co jadłam i piłam (każda kawka i każdy mały orzeszek) musiało być zapisane, plus ilości. Po co? Po to, żeby zobaczyć co robię źle. Następnie był wywiad co lubię, a czego nie. Z czego nie jestem w stanie zrezygnować. Alergie, choroby, mój plan dnia, treningi itp.
Od razu zastrzegłam, że nie chcę reżimu. Będę grzecznym i dzielnym pacjentem, ale nie chcę się katować i chcę móc zjeść czasem ciacho i napić się kawy. Za dużo czasu straciłam pilnując wagi i rezygnując z przyjemności jaką daje jedzenie, więc teraz zależy mi na poprawie wyników i nauczeniu się dobrych i zdrowych nawyków żywieniowych, ale nie na kracie na brzuchu za wszelką cenę.
Nasza konsultacja odbyła się przed świętami i moim wyjazdem na narty, więc ustaliłyśmy, że to nie jest czas na rozpoczynanie diety.
Ale święta się skończyły, wyjazd też, więc spotkałam się z Klaudią, żeby odebrać przygotowane zalecenia. W ręku trzymała groźnie wyglądającą czarną teczkę, a w niej szczegółowy opis mojej „dietoterapii” 🙂 Ogólne zasady i zalecenia, przykładowe źródła zdrowego białka, węglowodanów i tłuszczy. Zalecane suplementy – muszę uzupełnić witaminę D3, poprawić pracę jelit i takie tam, więc suplementuję – wit D3+K2, probiotyki, tran i kompleks wit. z grupy B. Dodatkowo dostałam przykładowy jadłospis z przepisami na tydzień i listę zakupów. Wszystko mega profesjonalnie. Wytyczne i jadłospisy są również dopasowane do moich treningów, a mam je różnie – rano, w ciągu dnia lub wieczorem.
To co mnie przeraziło, to ilość posiłków – 3 lub 4 dziennie i to, że o zgrozo, nie mogę sobie zjeść owocka !!! 🙁 No jak to? W sezonie, gdy każdy człowiek składa się w 45% z mandarynek ja ich nie mogę jeść? A co z jabłuszkiem?
No, więc pytam w te pędy z oczami kota ze Shreka: -„czy ja dobrze widzę, że nie mogę owocków?” i co słyszę? – „noo tak, nie możesz. Samych owoców nie możesz.” – odpowiada Pani Dietetyk… I wyjaśniła mi dlaczego. To co powiedziała miało sens i nie jest tak, że nie mam w ogóle owoców, mam, tylko nie same. Są w koktajlach, z kaszą, ryżem, płatkami, czyli w lepiej przyswajalnej i zdrowszej formie. No, ale surowych owoców solo nie ma. Wszystko fajnie, ale czy ja podołam tej próbie? Tego już nie byłam taka pewna. No nic myślę, spróbuję, ale mina była nie tęga.
Piątek był, a wiadomo, że dietę najlepiej zacząć od poniedziałku ;), więc na poczet przyszłych strat zakupiłam winko, orzeszki, i mandaryny 😉 a w poniedziałek ruszyłam z kopyta. I wiecie co? Po śniadaniu składającym się z 3 jajek z ogórkiem kiszonym nie byłam głodna do pory obiadu, a ten był prosty, smaczny i tak syty, że znowu spokojnie dotrwałam do kolacji. Poniedziałek, to mój dzień treningu wieczorem, więc po mogłam zjeść jeszcze koktajl. Pyszny koktajl, dodam. I tak jest codziennie – prosto, smacznie i syto.
I tu wróćmy do tych tłuszczy, o których pisałam na początku – że to złe, nie dobre i fuj! A tu odwrotnie. Każdy z posiłków zawiera tłuszcz w różnej postaci – awokado, oleju kokosowego, mleka kokosowego, oliwy, masła klarowanego. Raz dziennie, do posiłków, jem wit. D3+K2 zakupione w Clean Labs – nowej marki, której dobry i czysty skład gwarantuje jej właściciel, który jest moim znajomym, więc polecam. A wiecie, że bez tłuszczu te witaminy się nie przyswajają? Więc trzeba jeść zdrowy tłuszcz.
Po kilku tygodniach oswajania się z ilościami i proporcjami zaczęłam coraz więcej kombinować z posiłkami na własną rękę, bo nie zawsze mam ochotę na słodką kolację, albo chodzi za mną ryba i muszę ją zjeść. Widzę też pozytywne efekty zmiany nawyków żywieniowych. Na wadze i w obwodach, to po pierwsze, ale nie najważniejsze dla mnie.
Przede wszystkim nie chodzę głodna, mało tego jestem naprawdę syta. Posiłki są banalnie proste do wykonania, często na 2 dni, więc nie schodzi z nimi długo, i smaczne. Czasem ktoś mnie pyta czy mąż i syn jedzą ze mną. Tak, jedzą. Młody uwielbia zwłaszcza kolacje na słodko 😉 Czy podjadam? Nie. No ok .. czasem zjem więcej niż 3 kosteczki gorzkiej czekolady 😉 ale naprawdę super się czuję i nie mam takiej potrzeby. Mam energię na treningi i widzę, że moje ciało zmienia się na plus.
Ile tak wytrzymam? Mam nadzieję, że to będzie już mój sposób jedzenia, bo czuję się super. Nie czuję jakichkolwiek wyrzeczeń. Dalej zamierzam iść czasem na ciacho z dziewczynami czy piwko ze znajomymi. Na urlopie zjeść co mi kuchnia zaserwuje i wiem, ze świat się nie zawali, ale znam już dobre podstawy. Ostatnio byłam na wyjeździe weekendowym i bez problemu znalazłam coś dla siebie w restauracji, bo wiem czego szukać i o co zapytać, zwłaszcza że jest teraz naprawdę sporo miejsc, gdzie można smacznie i zdrowo zjeść.
Jednym z takich miejsc jest „Lekka pokusa” na ul. 3 maja. Dania mają tam przepyszne, a przy tym zdrowe. Robione z dobrych wartościowych składników, pod nadzorem dietetyka. Zjedzą tam też coś pysznego osoby z nietolerancją lub alergią na gluten lub BMK, bo jest tam sporo propozycji posiłków vege oraz bezglutenowych. Ja próbowałam omlet z burakiem i jest OBŁĘDNY!!! Ale pancakes z „legalną” nutellą też wyglądały rewelacyjnie. Zresztą zobaczcie sami.
I tu info, szczególnie dla Pań – dziewczyny nie bójcie się ilości i kalorii. To właśnie za mała ich ilość rozwala nam organizm i przez to często nie możemy schudnąć, podjadamy, obsesyjnie myślimy o jedzeniu, albo chodzimy wściekłe, bo niedojedzone. Ja już teraz widzę podstawowe błędy jakie popełniałam. Po prostu jadłam za mało. Na śniadanie max 2 jajka, no bo jak to więcej? 3-4, to mój mąż je, a ja, kobieta? Nie no! I co? Odchodziłam od stołu głodna i tylko myślałam o tym co by tu za chwilę zjeść. A teraz tak jak pisałam powyżej – jestem syta.
Współpracę z Klaudią polecam każdemu. Dla mnie największym plusem jest jej dostępność. To, że rozwiewa moje wątpliwości i słucha. To, że potrafi mi wszystko łopatologicznie wytłumaczyć, a nie narzucić swój schemat, „bo tak”, no i że czasem pozwoli zjeść ciastka 😉 Dzięki Klaudia <3 jeszcze będziesz ze mnie dumna 🙂
Kontakt do Klaudii
fb/Klaudia Ptak – Dietetyk & Trener Rzeszow
tel. 661-152-205
instagram/@dietetyk.klaudia.ptak
Fotki z Klaudią i te z Lekkiej Pokusy robił nam Kamil Ozimek – OK. Creative Studio – dziękujemy bardzo za super współpracę 🙂
Asia