Family Run – co to były za emocje!
27 maj był bardzo gorącym i upalnym dniem. Słońce świeciło, ale całe szczęście drobny powiew wiaterku był odczuwalny i czasami udało się, że chmurka przysłoniła słoneczko (zwłaszcza te chmurki towarzyszyły biegowi mam ;-)).
Dzień zaczął się w naszej rodzinie wcześnie. Dzieciaki od rana się niecierpliwiły i chciały już o 8:00 wskoczyć w koszulki i spodenki i biec. Niestety musiały cierpliwie poczekać…
Na Błoniach pojawiliśmy się około 12.00. Nie mogliśmy dotrzeć wcześniej i niestety ominęły nas pokazy i rozgrzewka. Ale w dalszym ciągu można było załapać się na dodatkowe atrakcje jak bieg w zeszytych ze sobą dresach, bieg w płetwach z przeszkodami zorganizowany dla najmłodszych, rozgrywki szachowe czy wziąć udział w zabawie Tajemnice Zwierzyńca – Pogrzeb w Cichym Kąciku.
Organizacja całej imprezy była bardzo fajna. Cały czas byliśmy dopingowani, cały czas byliśmy informowani co gdzie i kiedy. Biegi były sprawnie prowadzone. Organizatorzy byli nastawieni frontem do uczestników: podczas biegu tatusiów, jeden z nich przekroczył limit czasu, ale biegł i organizatorzy wydłużyli specjalnie dla niego czas biegu, co było bardzo miłe. To dało poczucie, że podczas Family Run nie ważne było tak na prawdę zwycięstwo, ważny był bieg i dotarcie do mety! A dodatkowo każdy na mecie otrzymał medal oraz małe co nie co: wodę, banana i baton musli.
Jaki typ ludzi przychodzi na Family Run: różny. Można było tam spotkać zapalonych, wysportowanych biegaczy zarówno wśród tatusiów, jak i mam. Ale też można było spotkać osoby takie jak ja, które biegają bardziej rekreacyjnie niż wyczynowo, oraz osoby, które biegają 1-2 razy do roku – te osoby przyszły dać dobry przykład swoim dzieciom lub wnukom (tak, tak w tym roku zostali nagrodzeni najstarsi rodzice/dziadkowie biegu!).
Jakie przyszły dzieciaki: też różne. Wiadomo dla dzieciaków ważna jest wygrana, ale miejsc było tylko 5 w każdej kategorii wiekowej chłopców i dziewczynek, a biegających było mnóstwo.
Coś co mnie zadziwiło, to ilość młodzieży – mówcie co chcecie, ale młodzieży zawsze było ciężko zmotywować się do sportu. Z tego co ja pamiętam, to WF w szkole podstawowej był męczarnią, w liceum było troszkę lepiej, na studiach to był dziwny obowiązek i generalnie WFu się nie lubiło. Człowiek dopiero „sportowy” zrobił się, jak poszedł do pracy 😉 Dlatego mimo, iż najstarsza grupa dziecięca była też najmniej liczna, to widać było, że bieganie czy też sport jest dla nich ważny, sprawia im przyjemność i dali z siebie wszystko.
Jakie mamy wrażenia: moim dzieciakom bardzo się podobało. Po ich biegu myślałam właściwie, że mają dość na teraz i na zawsze. Skryliśmy się pod drzewami, wypiliśmy mnóstwo wody oraz spałaszowaliśmy batony musli otrzymane na mecie. Kiedy emocje opadły i wrócił prawidłowy oddech, to wróciły i chęci na więcej… Kiedy my z mężem myśleliśmy o powrocie do domu, nasz syn myślał już o biegu boso:
„To kiedy zaczyna się bieg boso?”
„Chcesz biegnąć?”
„No tak!”
No tak, nie ma, że rezygnujemy – to było dla niego oczywista oczywistość. Nie było innej opcji, jak przygotować się do biegu boso. Nasza córka nie bardzo miała ochotę, ale jak zobaczyła, że ja też ściągam buty, to nowe siły w nią wstąpiły i od razu zmieniła zdanie – co prawda kawałek musiałam biegnąć trzymając ją na rękach, ale czego się nie robi dla dzieci… 🙂 Trochę się obawiałam biegu boso, bo to jednak nie ma możliwości sprawdzenia całej trasy co gdzie leży, ale widzę, że miasto dba o Błonia – nie znaleźliśmy na drodze nic, co byłoby groźne dla naszych stópek 🙂 Dodatkowo na mecie każdy otrzymał kolorową piłkę. A na sam koniec imprezy (zakładam, że dla najbardziej wytrwałych) był rozczęstunek pozostałych bananów, batonów i wody 🙂
W drodze powrotnej zapytałam się moich dzieciaków, czy w przyszłym roku startujemy: zgodnie odpowiedzieli, że tak 🙂
Co mogłoby być inaczej? Można by inaczej zorganizować bieg dzieciaków. Niestety te najmniejsze denerwują i niecierpliwią się najbardziej, a ich bieg był na końcu. Może organizatorzy zdawali sobie sprawę, że przy biegu młodszych dzieci będą uczestniczyć rodzice i po biegu mam i tatusiów potrzebują chwili oddechu, ale ja jednak wolałabym bieg mniejszych dzieci wcześniej. Czas oczekiwania na słońcu i w duchocie był dość długi. Dodatkowo małe dzieci jednak przeżywają wszystko bardziej emocjonalnie. W trakcie biegu widać było już ich zmęczenie pogodą. A po biegu te emocje puściły ze zdwojoną siłą – przynajmniej w naszym wypadku tak było. Ale to jest oczywiście moja prywatna sugestia. Pewnie inni mają inne zdanie i inny pogląd na przebieg imprezy.
Ja z mojej strony bardzo dziękuję za wspaniały bieg, za medal, za dużo emocji oraz zapowiadam od razu udział w przyszłym roku (może nasz tatuś też się skusi) 🙂
Wszystkim zwycięzcom gratulujemy wygranych i życzymy dalszych udanych biegów.
Do zobaczenia!